Zaczynamy więc cykle odpowiedzi:) Pierwszy związany był z rozstaniami. Najpierw przytoczę tutaj post z 24.02.2010:
***
Rozstaniu zawsze towarzyszą emocje, choćby to był najkrótszy i najbardziej nieudany związek. Dlaczego? Chemia, zawód, rozczarowanie, lęk przed samotnością itp. Jak sobie radzić? Czy decydować się? Tyle pytań.
Nie raz przychodzi w życiu zwątpienie, kurde, mnóstwo razy. Nawet w najbardziej udanym związku pojawiają się kłopoty, momenty nudy i monotonii. Siedziałem wiele razy z odchyloną głową, patrząc w sufit i zastanawiając się nad końcowym krokiem. Za każdym razem była to decyzja ciężka, nawet gdy po dwóch tygodniach nie mogłem już patrzeć na kobietę, z którą teoretycznie jeszcze nie powinno mnie nic łączyć. Dlaczego? Łudzimy się często, że coś się zmieni, że da się dopieścić szczegóły itd.
Gówno prawda! Nie chodzi w życiu o to, aby zmieniać kogokolwiek, oczywiście, zmiany kosmetyczne dokonują się samoczynnie, jak wiadomo kto z kim przystaje, takim sam się staje. Sam mam mnóstwo pasji i szlag by mnie trafiał, jakbym musiał z nich rezygnować ot tak... Widzę tylko opcję związku partnerskiego z krwi i kości, gdzie kobieta ma swoje życie, a ja swoje, którego wypadkową jest udany związek, bez duszenia się nawzajem. To jest chyba powód dla którego jestem co chwilę sam. Kiedy ktoś próbuje być zaborczy i ingeruje w moje życie zbyt ostro, po prostu odchodzę. Nie mam zamiaru rezygnować z czynności, które mnie rozwijają, utrzymują w doskonałej formie fizycznej, czy też powodują, że jestem jaki jestem. Kim byśmy byli bez swoich wkrętów? Tego co wyróżnia?
Fizyczność jest bardzo ważna, ale to co powoduje więź to pasje, fascynacja drugą osobą. Jaki jest więc do cholery sens zabijania tego? Dokładnie w taki sposób zabijamy sam związek. Mam wielką potrzebę przebywania wśród znajomych i kombinowania różnych rzeczy, kiedy odcinam się od przyjaciół, umieram duchowo. Ludzie to moje życie, nie zrezygnuję z nich dla jednej osoby z prostej przyczyny, nie będę już sobą, tylko plastikiem, znudzę się więc raz-dwa i taki będzie sens. Wolę więc z miejsca powiedzieć "cześć" niż wyjść na bezpłciową osobę (taaaak, zdarzyło mi się za gówniarza poświęcić zbyt dużo, ale każdy zna te młodzieńcze zauroczenia, kiedy nie widzi się nic poza obrazkiem).
Ciężko mi się zakochać, nawet bardzo ciężko. Kiedy już początek drogi wygląda tak samo jak cokolwiek poprzedniego, zaczynam się nudzić, znam już zakończenie książki, więc początek i środek nie są ciekawe. Pewnie stąd spotykałem się w życiu z tak wieloma kobietami. Prawda jest taka, że nie można znaleźć szukając:) Dopiero ktoś nietypowy i interesujący jest w stanie wywołać we mnie inne uczucia, niż chęć zabawy w łóżku. Ostatnio dostałem po prostu w twarz życiowym powiedzeniem "nie oceniaj książki po okładce", na szczęście nie rozczarowaniem, ale megazaskoczeniem, którego się nie spodziewałem, ale to już zupełnie inna historia.
Wracając do tematu... Monotonia to nie jest najlepszy powód do rozstania, bo każdemu w życiu zdarza się popadać w schematy, tutaj kwestią najważniejszą jest ruszyć samemu dupsko i poszukać rozrywki wspólnie. Sport, hobby, czy chociaż coś jak Nintendo Wii może odmulić (to ostatnie może również zabrać intymność jak gra będzie zbyt wciągająca;p).
Zaskakiwać! O tym nie zapominajmy przez całe życie, zaskakiwanie to coś specjalnego, coś dla drugiej połówki, pokazuje, że nam zależy, że myślimy, że chcemy.
Jednak zdarza się, że widzimy, że to nie ma sensu, a wszystko ciągnie się dalej, bo... nie mamy odwagi.
Prawda jest jednak inna, zaczynamy się drażnić nawzajem, czas wspólny to toksyny, przeplatane z może jakimiś 10 procentami przyjemności, z rzadka seks (bleeee.... już bym nie dał rady wytrzymać chyba;P).
Myślę, że nie ma sensu takiego czegoś ciągnąć. Po pierwsze wykańczamy się psychicznie, po drugie strasznie spada nasza samoocena, po trzecie szkoda marnować czas.
Rozstać się, należy z godnością! Zdarzało mi się w życiu, że kobieta wykorzystała mnie (przyjemność po mojej stronie była również, więc nie narzekam), do rozstania z facetem... Zdrada to mocny argument, ale drastyczny, nie ma w tym żadnego powodu do dumy. Może niektórzy potrzebują tego, żeby było łatwiej, sam wolę jak gentleman, usiąść, powiedzieć przykro mi, wytłumaczyć, przytulić, pozwolić zapłakać po raz ostatni w ramionach, ew. pożegnalny seks i koniec. Klasa przede wszystkim.
Z obserwacji nie tylko swoich związków, ale również znajomych stwierdzam, że kobiety na początku są znacznie silniejsze, natomiast czas obraca role. Nienawidzę, kiedy facet płaszczy się i prosi o powrót na próbę. Jeśli jest to mój kumpel to zdecydowanie robię jedną rzecz. Wpadam i mówię prosto w oczy: "stary! koniec, nie ma, nie wrócicie już do siebie, więc idziemy się najebać". Najgorsze co może być, to chodzący koledzy, którzy poklepują po pleckach z tekstami typu: "pewnie jeszcze wrócicie do siebie, kwestia czasu". Po cholerę wzbudzać tą idiotyczną nadzieję? Jeśli rzeczywiście para ma wrócić do siebie, to na pewno nie pod wpływem płaszczenia, tylko czasu, stwierdzenia, że bez siebie żyć się nie da, ale żeby wyciągnąć taki wniosek, potrzeba odciąć się od siebie, a nie co chwilę błagać. Dlatego najlepszą radą jaka może być jest: "Nie wróci, idź swoją drogą". Osoba, której to mówimy na pewno popatrzy tymi smutnymi oczkami z nienawiścią, być może z tekstem typu: "dzięki k... jesteś megaprzyjaciel/-ółka, zamiast mnie podtrzymać na duchu dobijasz". Wcale nie!
Klasa - umieć porozmawiać, wyjaśnić wszystko do końca, ominąć plotki i nie płaszczyć się.
Plotki... zawsze pojawiają się przy rozstaniach. Każdy kto znał parę ma swoją teorię - "A bo kogoś poznał/poznała", "a bo wszystko zabraniał/-a", "a bo..", rzygać się chce. Potrafi to prowadzić do spięć, dobrze jest po prostu olać, chociaż kiedy chodzi o uczucia, to nie jest łatwe.
Co po rozstaniu? Na pewno zająć sobie jakoś czas, żeby na początku wyczyścić umysł, pozwolić zmienić się chemii (przecież nasz organizm wytwarza hormony, feromony itd. do których się przyzwyczajamy, nie jest łatwo choćby z tego względu. Mam wrażenie, że to jest powód nerwa, towarzyszącego rozstaniu po krótkim związku, bo przecież uczuć za wiele nie mogło jeszcze być, prawda?).
A po rozstaniu... nie wchodźcie drugi raz do tej samej wody:) i każda zmiana powinna być na lepsze!
Nie raz przychodzi w życiu zwątpienie, kurde, mnóstwo razy. Nawet w najbardziej udanym związku pojawiają się kłopoty, momenty nudy i monotonii. Siedziałem wiele razy z odchyloną głową, patrząc w sufit i zastanawiając się nad końcowym krokiem. Za każdym razem była to decyzja ciężka, nawet gdy po dwóch tygodniach nie mogłem już patrzeć na kobietę, z którą teoretycznie jeszcze nie powinno mnie nic łączyć. Dlaczego? Łudzimy się często, że coś się zmieni, że da się dopieścić szczegóły itd.
Gówno prawda! Nie chodzi w życiu o to, aby zmieniać kogokolwiek, oczywiście, zmiany kosmetyczne dokonują się samoczynnie, jak wiadomo kto z kim przystaje, takim sam się staje. Sam mam mnóstwo pasji i szlag by mnie trafiał, jakbym musiał z nich rezygnować ot tak... Widzę tylko opcję związku partnerskiego z krwi i kości, gdzie kobieta ma swoje życie, a ja swoje, którego wypadkową jest udany związek, bez duszenia się nawzajem. To jest chyba powód dla którego jestem co chwilę sam. Kiedy ktoś próbuje być zaborczy i ingeruje w moje życie zbyt ostro, po prostu odchodzę. Nie mam zamiaru rezygnować z czynności, które mnie rozwijają, utrzymują w doskonałej formie fizycznej, czy też powodują, że jestem jaki jestem. Kim byśmy byli bez swoich wkrętów? Tego co wyróżnia?
Fizyczność jest bardzo ważna, ale to co powoduje więź to pasje, fascynacja drugą osobą. Jaki jest więc do cholery sens zabijania tego? Dokładnie w taki sposób zabijamy sam związek. Mam wielką potrzebę przebywania wśród znajomych i kombinowania różnych rzeczy, kiedy odcinam się od przyjaciół, umieram duchowo. Ludzie to moje życie, nie zrezygnuję z nich dla jednej osoby z prostej przyczyny, nie będę już sobą, tylko plastikiem, znudzę się więc raz-dwa i taki będzie sens. Wolę więc z miejsca powiedzieć "cześć" niż wyjść na bezpłciową osobę (taaaak, zdarzyło mi się za gówniarza poświęcić zbyt dużo, ale każdy zna te młodzieńcze zauroczenia, kiedy nie widzi się nic poza obrazkiem).
Ciężko mi się zakochać, nawet bardzo ciężko. Kiedy już początek drogi wygląda tak samo jak cokolwiek poprzedniego, zaczynam się nudzić, znam już zakończenie książki, więc początek i środek nie są ciekawe. Pewnie stąd spotykałem się w życiu z tak wieloma kobietami. Prawda jest taka, że nie można znaleźć szukając:) Dopiero ktoś nietypowy i interesujący jest w stanie wywołać we mnie inne uczucia, niż chęć zabawy w łóżku. Ostatnio dostałem po prostu w twarz życiowym powiedzeniem "nie oceniaj książki po okładce", na szczęście nie rozczarowaniem, ale megazaskoczeniem, którego się nie spodziewałem, ale to już zupełnie inna historia.
Wracając do tematu... Monotonia to nie jest najlepszy powód do rozstania, bo każdemu w życiu zdarza się popadać w schematy, tutaj kwestią najważniejszą jest ruszyć samemu dupsko i poszukać rozrywki wspólnie. Sport, hobby, czy chociaż coś jak Nintendo Wii może odmulić (to ostatnie może również zabrać intymność jak gra będzie zbyt wciągająca;p).
Zaskakiwać! O tym nie zapominajmy przez całe życie, zaskakiwanie to coś specjalnego, coś dla drugiej połówki, pokazuje, że nam zależy, że myślimy, że chcemy.
Jednak zdarza się, że widzimy, że to nie ma sensu, a wszystko ciągnie się dalej, bo... nie mamy odwagi.
Prawda jest jednak inna, zaczynamy się drażnić nawzajem, czas wspólny to toksyny, przeplatane z może jakimiś 10 procentami przyjemności, z rzadka seks (bleeee.... już bym nie dał rady wytrzymać chyba;P).
Myślę, że nie ma sensu takiego czegoś ciągnąć. Po pierwsze wykańczamy się psychicznie, po drugie strasznie spada nasza samoocena, po trzecie szkoda marnować czas.
Rozstać się, należy z godnością! Zdarzało mi się w życiu, że kobieta wykorzystała mnie (przyjemność po mojej stronie była również, więc nie narzekam), do rozstania z facetem... Zdrada to mocny argument, ale drastyczny, nie ma w tym żadnego powodu do dumy. Może niektórzy potrzebują tego, żeby było łatwiej, sam wolę jak gentleman, usiąść, powiedzieć przykro mi, wytłumaczyć, przytulić, pozwolić zapłakać po raz ostatni w ramionach, ew. pożegnalny seks i koniec. Klasa przede wszystkim.
Z obserwacji nie tylko swoich związków, ale również znajomych stwierdzam, że kobiety na początku są znacznie silniejsze, natomiast czas obraca role. Nienawidzę, kiedy facet płaszczy się i prosi o powrót na próbę. Jeśli jest to mój kumpel to zdecydowanie robię jedną rzecz. Wpadam i mówię prosto w oczy: "stary! koniec, nie ma, nie wrócicie już do siebie, więc idziemy się najebać". Najgorsze co może być, to chodzący koledzy, którzy poklepują po pleckach z tekstami typu: "pewnie jeszcze wrócicie do siebie, kwestia czasu". Po cholerę wzbudzać tą idiotyczną nadzieję? Jeśli rzeczywiście para ma wrócić do siebie, to na pewno nie pod wpływem płaszczenia, tylko czasu, stwierdzenia, że bez siebie żyć się nie da, ale żeby wyciągnąć taki wniosek, potrzeba odciąć się od siebie, a nie co chwilę błagać. Dlatego najlepszą radą jaka może być jest: "Nie wróci, idź swoją drogą". Osoba, której to mówimy na pewno popatrzy tymi smutnymi oczkami z nienawiścią, być może z tekstem typu: "dzięki k... jesteś megaprzyjaciel/-ółka, zamiast mnie podtrzymać na duchu dobijasz". Wcale nie!
Klasa - umieć porozmawiać, wyjaśnić wszystko do końca, ominąć plotki i nie płaszczyć się.
Plotki... zawsze pojawiają się przy rozstaniach. Każdy kto znał parę ma swoją teorię - "A bo kogoś poznał/poznała", "a bo wszystko zabraniał/-a", "a bo..", rzygać się chce. Potrafi to prowadzić do spięć, dobrze jest po prostu olać, chociaż kiedy chodzi o uczucia, to nie jest łatwe.
Co po rozstaniu? Na pewno zająć sobie jakoś czas, żeby na początku wyczyścić umysł, pozwolić zmienić się chemii (przecież nasz organizm wytwarza hormony, feromony itd. do których się przyzwyczajamy, nie jest łatwo choćby z tego względu. Mam wrażenie, że to jest powód nerwa, towarzyszącego rozstaniu po krótkim związku, bo przecież uczuć za wiele nie mogło jeszcze być, prawda?).
A po rozstaniu... nie wchodźcie drugi raz do tej samej wody:) i każda zmiana powinna być na lepsze!
***
Hmm... Teraz tak po roku czasu, to nie zmieniam zdania:) Nie wiem też, skąd opinia, że facetom nie zależy, że nie przeżywają. Kwestia tego, jak wyglądało samo rozstanie, kto do niego doprowadził i jaka była przyczyna. Jeżeli to mężczyzna męczył się od dawna, to nic dziwnego, że poczuje się wyzwolony, ale tak samo będzie vice versa, kiedy to kobieta miała już od dawna dość.
Bolesnym faktem będzie odkrycie zdrady, ale w takim przypadku nienawiść pozwoli szybko się ogarnąć. Tyle, że prawdopodobnie skończy się to dożywotnim tabu. Oczywiście, są osoby, które potrafią wybaczyć, zrozumieć, a nawet nie mieć nic przeciwko skokom w bok, ale nie wiem czy to zdrowe. Sądzę raczej, że nie, ale zdania zapewne są podzielone. Kolejną ankietę wrzucę w tym tonie.
Jeszcze wracając na chwilę do różnic między przeżywaniem końca związku przez obie płcie, to jest powiedzenie: "facet jest zazdrosny o przeszłość, kobieta o przyszłość". Choć ja się z tym nie zgodzę, nie jest to zależne od rodzaju posiadanych genitalii, tylko od psychiki.
świetnie to wszystko opisałeś, chodzi mi o ten stary post, aż dziwne, że go jeszcze nie czytałam ;) szkoda tylko, że bardziej nie rozwinąłeś swojej wypowiedzi, jednak ta nienawiść ma sens, w moim przypadku zadziałało ;)
OdpowiedzUsuńHmm Bezkac, a co zrobic gdy zakonczyc sie nie da, gdy niby sie kocha, ale on juz nie, a jest sie razem, zeby byc, bo sa dzieci? trudna sprawa i smutna jak dla mnie :( nie ma dnia bez lez wylanych w poduche...
OdpowiedzUsuń_Mężatka_
wspolczuje Mezatcce ze sie dowiedziala :)(
OdpowiedzUsuń